Przy konfesjonale.
Z wielu czynników, składających się na Wasze usposobienie w chwili przystępowania do spowiedzi, uważam za wskazane podkreślić głównie trzy: zaufanie, szczerość i uległość.
Nieobce mi są wszystkie nierozumne i nieuzasadnione obawy, jakie szatan stara się wpoić w Wasze dusze, kiedy przystępujecie do konfesjonału. Wszelkimi siłami pragnie on przedstawić Wam spowiedź jako rzecz straszną, wymagającą niesłychanego zaparcia się ciebie; wie on, że jeśli mu uda się zakłócić w Was spokój i podkopać zaufanie, zwycięstwo będzie po jego stronie. Sami nawet nie zdajecie sobie sprawy, dlaczego w takich chwilach ogarnia Was lęk i jakieś nieokreślone drżenie wewnętrzne. A jednak co do źródła tego uczucia nie można mieć najlżejszych wątpliwości: pochodzą one od tego, któremu na ich wzbudzaniu zależy i którego sprawie mogą się wybitnie przysłużyć.
Nie dajcie się schwytać w owe sidła, tak niezręcznie nastawione. Wrażeniom, wywołanym przez nagabywania szatana, przeciwstawiajcie bezbrzeżne miłosierdzie Pana Jezusa, objawiające się w ustanowieniu tego Sakramentu. Istnieje zresztą miano, którym obdarzacie kapłana, kiedy klękacie przy konfesjonale; miano, które samo przez się jest w stanie pobudzić was do ufności. Oto nazywacie go „ojcem”, a tytuł ten nigdy chyba nie był bardziej uzasadniony. Pomiędzy duszą kapłana, a duszą, która przed nim wyznaje swe winy, zawiązuje się na chwilę węzeł, który choć nie jest węzłem krwi, jest nie mniej potężny. Jest to ojcostwo i synostwo duchowe, o którym św. Paweł z tak przedziwną subtelnością pisze do wiernych z Galacji: „Dzieci moje, oto ponownie w bólach was rodzę, aż Chrystus w was się ukształtuje” (Ga 4, 19).
Własny Wasz rozum nie mógłby być miarodajnym sędzią w tej sprawie, gdybyście się nim tylko powodowali, odmówilibyście prawdopodobnie tytułu „ojca” kapłanowi, który nie jest Wam sympatyczny, lub młodzieńcowi, który niedawno dopiero otrzymał święcenia kapłańskie. Rzeczą wiary jest tedy prostować sądy rozumu, wiara też Wasza przemawia do Was w te słowa: „wolno ci, moje dziecko, otworzyć swe sumienie przed kim ci się podoba, wybierając zaś w tym celu kapłana, przed którym wyznanie grzechów wydaje ci się łatwiejsze, korzystasz z przysługującego ci bezsprzecznie prawa. Jeślibyś jednak kiedykolwiek w życiu zmuszony był do wyjawienia swych win przed księdzem, którego byś w innych warunkach nie chciał mieć za spowiednika, wówczas ustąpić muszą wszystkie ludzkie względy. Pamiętaj, że sam Bóg zasiada w trybunale pokuty. Gdy otrzymywać będziesz rozgrzeszenie, uchylisz czoła przed samym Panem Jezusem, a w czasie spowiedzi, do Niego odnosić będziesz miano ojca”.
Nadając ten tytuł swemu spowiednikowi przypominacie mu jego obowiązki; przypominacie mu nadto, na jakie wyżyny wyniósł go jego stan, oraz zaznaczacie, że jeśli się nie chce okazać niegodnym swego posłannictwa, powinien się przejąć miłością Chrystusową w stosunku do grzeszników. Aby się zresztą okazać wyrozumiałym, wystarczy kapłanowi rzucić spojrzenie w głąb własnego serca. Pewnego dnia pytano Massillona, skądże on, człowiek, żyjący w umartwieniu i odosobnieniu od świata, zna tak dokładnie najsubtelniejsze i najtajniejsze przejawy ludzkich namiętności? „Znajduję je – odpowiedział kapłan – we własnym swym sercu, w którym widzę zarodki wszystkich namiętności”. – Podobnie każdy kapłan, zapytany z jakiego źródła czerpie tak wielką wyrozumiałość, mógłby odpowiedzieć: „Z poczucia własnej swej nędzy. Wiem przecież, że gdyby łaska choć na chwilę mnie opuściła, upadłbym znacznie niżej, niż owa biedna dusza, której jestem sędzią”.
Nie znaczy to jednak, że pobłażliwość Waszego spowiednika powinna się objawiać w słabości, paktującej z grzechem, tolerującej w Was złe skłonności i pozwalającej Wam na nieroztropne igranie z niebezpiecznymi okazjami. Największą bowiem troskliwość o Wasze dobro okazuje Wam spowiednik wtedy, kiedy Wam bez ogródek mówi słowa prawdy. Wielką zatem niesprawiedliwością byłyby wszelkie skargi i narzekania z Waszej strony. Czy nie bez porównania łatwiejsze byłoby zadanie spowiednika, gdyby, wysłuchawszy Waszych wyznań, chciał się ograniczyć do wygłoszenia jakiejś nauki zastosowanej do święta danego dnia lub też na temat której z cnót chrześcijańskich? Na pewno nie jest mu miło przykładać rozpalone żelazo do ran Waszej duszy, aby zapobiec ich rozprzestrzenianiu się i nie dopuścić do zatrucia całego organizmu. Większą tedy wdzięczność powinniście dla niego żywić, kiedy z całą energią zwalcza w Was zło, niż kiedy Wam prawi słowa, schlebiające Waszej miłości własnej.
Mówiąc o szczerości, jako o nader ważnym czynniku dobrego usposobienia, nie mam na myśli tej wyłącznie prawdomówności, która jest warunkiem ważności spowiedzi. Ambicje moje w stosunku do Was sięgają wyżej; pragną Was skłonić do odrzucenia przeróżnych omówień i niedomówień, jakimi się niektórzy z Was posługują, żeby osłonić jakieś przykre wyznanie. Z trudnością czasem wstrzymujemy się od śmiechu, kiedy słyszymy zdania dwuznaczne, zawikłane, długo i mozolnie przygotowywane, w których – jak sądzicie – uda się Wam niepostrzeżenie przemycić niełatwy do wyznania grzech. Tak tedy zadajecie sobie wiele trudu i dokonywacie cudów dyplomacji, żeby ostatecznie wzbudzić w Waszym spowiedniku przekonanie, że jesteście nieszczerzy. O wiele roztropniej byłoby przedstawić sprawę szczerze i otwarcie, bo wierzcie mi, że owijanie jej w bawełnę nic Wam nie pomoże; spowiednik, który nie tak łatwo daje się w błąd wprowadzić, przenika Wasz manewr, a idąc po linii Waszych powściągliwych niedomówień z łatwością odtwarza sobie istotny stan rzeczy.
Niejednokrotnie też staracie się podkreślić okoliczności łagodzące i to z pomysłowością, której by Wam mógł pozazdrościć najbieglejszy adwokat. Innym znów razem wysilacie się, aby znaleźć usprawiedliwienie dla postępków, w których wina Wasza nie ulega najmniejszej wątpliwości. Często nawet nie wahacie się usprawiedliwiać swego postępowania kosztem drugich. Wpadaliście w złość, to prawda, ale dlaczego ludzie się Wam sprzeciwiali? Jesteście nieuprzejmi dla otoczenia, ale też osoby, wśród których żyjecie, mają tak przykry charakter. Zaszkodziliście dobrej sławie bliźniego, ale on przecież pierwszy Wag spotwarzył… A jednak należałoby sobie zdać sprawę, że przystępujecie do spowiedzi, aby wyznać własne winy, a nie grzechy drugich.
Jakim też lękiem przejmuje Was wyznanie jakiegoś szczegółu, którego wyjawienie nie wpływa wprawdzie na ważność spowiedzi, lecz mogłoby Wam przysporzyć dużo pożytku. Zanurzcie się mężnie w tej kąpieli upokorzenia i poddajcie się jej bez zastrzeżeń, zamiast się ograniczać do wyjawienia tego, co niezbędnie konieczne. Nie domyślacie się nawet, jaką zaporę dla najcenniejszych łask Bożych stanowią wszystkie te wykręty i niedomówienia.
Trzecim przymiotem, który Wam gorąco polecam, jest uległość. Kierowanie duszami – to brzemię uciążliwe, przytłaczające niekiedy swym ciężarem barki kapłana, a stanowiące dlań niekiedy przyczynę trosk i niepokoju. Penitenci poddają pod jego osąd najdrażliwsze sprawy, nierozwiązalne niemal konflikty sumienia, stany duszy, które zaledwie rozeznać może w otaczającej je mgle i mrokach. Czy rozumiecie, że kapłan upada nieraz pod brzemieniem odpowiedzialności?
I jedna tylko myśl jest dla niego pociechą. Oto wie, że jeśli w duszy i w sumieniu rozstrzygnie jakąś sprawę, sąd jego uznany będzie przez Boga. Wie, że choćby się nawet omylił, dusza, która się do niego zwraca o radę, nie będzie za ten błąd przed Bogiem odpowiadała.
Jakże pocieszająca jest dla Was ta prawda wiary, na której opieracie swe posłuszeństwo wobec spowiednika. Muszę jednak zauważyć, że o ile żywicie poważne wątpliwości co do drogi, jaką Was Wasz kierownik prowadzi, macie prawo przedłożyć je innemu kapłanowi. Jak już zresztą zaznaczyłem, możecie bez żadnych ceremonii opuścić spowiednika, który Was nie rozumie lub Wam nie odpowiada. Dopóki jednak pozostajecie pod jego kierownictwem, bądźcie mu ulegli w przekonaniu, że zastępuje on wobec Was samego Boga.
Przede wszystkim zaś nigdy nie zniechęcajcie się surowością lub sądami spowiednika, który pragnąc ukształtować Was w duchu prawdziwie Chrystusowym, z pewną może surowością odnosi się do Waszych uprzedzeń i do sposobu, w jaki sądzicie ludzi i sprawy. Musicie sobie zdać sprawę, że we współczesnym naszym społeczeństwie nie ma prawie duszy, której by duch tego świata nie przeniknął w sposób mniej lub więcej wyraźny. Każdy z Was przeto – a jeden Bóg tylko może osądzić do jakiego stopnia – poddany jest owemu zgubnemu duchowi, na którego Chrystus Pan rzucił klątwę, a który stanowi skrajne przeciwieństwo Jego Ewangelii. Każdy więc z nas hołduje błędnym pojęciom i mylnym sądom, które trzeba sprostować.
Jeśli tedy spowiednik Wasz pragnie w Was wpoić ducha na wskroś chrześcijańskiego, nie wchodzącego w układy z duchem tego świata, jeśli się nie waha przekuwać na tę modłę dusz Waszych, drżących może z tajonego gniewu i unoszących się buntem, wiedzcie, że winni mu jesteście dozgonną wdzięczność. Zamiast go zatem pomawiać o zbytnią surowość, okażcie mu szczerą chęć współdziałania z jego wysiłkami w celu przeprowadzenia pod jego kierownictwem reformy swego życia.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!
Uwaga. Komentarz zostanie zmoderowany przed publikacją.