Pamiętajcie, drodzy Czytelnicy, że przygotowując się do spowiedzi, nie należy przystępować, jak to mówią, prosto z mostu do rachunku sumienia. Istnieje akt, który Was przede wszystkim obowiązuje, a bez którego spowiedź Wasza mogłaby łatwo chybić celu. Aktem tym jest modlitwa. I cóż w tym dziwnego? Chodzi tu o spełnienie uczynku nadprzyrodzonego, a zatem uczynku, do którego niezbędne jest współdziałanie łaski. Otóż niezawodnym środkiem do otrzymania łaski jest proszenie o nią. Wygłaszam tu tę zasadę po raz pierwszy, ale nie po raz ostatni. W ciągu tej pracy niejednokrotnie będę do niej powracał. Proście, proście bez ustanku – oto rada, którą niestrudzenie będę Wam powtarzał, ilekroć będzie mowa o jakichś uczynkach nadprzyrodzonych.
O cóż tedy powinniście się modlić? – Przede wszystkim o łaskę spowiedzi. Jest to najodpowiedniejsza chwila, aby sobie przywieść na pamięć intencje nadprzyrodzone, o których była mowa w poprzednim rozdziale, oraz aby się starać przyswoić je sobie. Streszczają się one w następującym zdaniu: przy największym pożytku dla własnej duszy pragnę przysporzyć jak najwięcej chwały Bogu. Proście więc Pana Jezusa, żeby ta spowiedź stała się dla Was pierwszym krokiem na drodze znacznego postępu w cnocie. Jednocześnie zaś, żeby pocieszyła i uradowała Boskie Jego Serce.
Z pożytkiem będzie dla Was modlić się wówczas za Waszego spowiednika i prosić Boga, żeby mu dał światło potrzebne do jasnego poznania stanu Waszej duszy oraz aby go natchnął słowami, z których moglibyście odnieść jak największą korzyść. Tak bardzo skłonni jesteśmy widzieć w swym spowiedniku wyłącznie człowieka, a tak często zapominamy, że jest on w stosunku do nas jedynie narzędziem i rzecznikiem Ducha Świętego. Modląc się za niego, otaczacie jego i siebie atmosferą wiary, a co za tym idzie, zabezpieczacie się przeciw wszelkim pojęciom i uczuciom zbyt przyrodzonym.
Być może, że na samą myśl o spowiedzi ogarnia Was jakieś zupełnie nieokreślone i niewytłumaczone uczucie niepokoju. Istnieją dusze, u których zjawisko to jest objawem częstym, bo powtarzającym się przed każdą niemal spowiedzią. Nie przejmujcie się bynajmniej tą nieuzasadnioną obawą. Pragniecie szczerze, żeby spowiedź Wasza była dobra? Będzie nią na pewno. Pan Bóg z całą pewnością nie odmówi Wam łaski w tym celu. Zwracanie uwagi na te bezpodstawne uczucia i odkładanie spowiedzi z ich powodu, byłoby ustępstwem na rzecz szatana.
Jeżeli chcecie, żeby Wasz rachunek sumienia naprawdę był owocny, starajcie się robić go w atmosferze zewnętrznego spokoju i w możliwie wielkim odosobnieniu. Trzymajcie na wodzy wszystkie zmysły i starajcie się nie dopuszczać do swej świadomości żadnego wrażenia z zewnątrz. Przede wszystkim jednak winniście stłumić rozgwar wewnętrzny, który w Was wzbudzają namiętności lub też sprawy i kłopoty codziennego życia. Wiecie z doświadczenia, że nie sposób jest pogodzić rozważanie z tym jakimś wewnętrznym roztrzęsieniem, jakiego w takich chwilach doznajecie. Pamięć, wyobraźnia i inne władze jednocześnie domagają się posłuchu i uniemożliwiają wszelkie spojrzenie w głąb duszy. Żeby przywrócić spokój trzeba, żeby wola wystąpiła jak najenergiczniej, a uzbroiwszy się – że tak powiem – w bicz, z całą bezwzględnością wyrzuciła za drzwi wszystkie czysto przyrodzone obrazy i myśli. Powinna im powiedzieć: „Wynoście się i nie wracajcie, aż Was sama wezwę; teraz z całym spokojem muszę omówić z Bogiem sprawy mego sumienia”.
Rachunek sumienia, poprzedzający spowiedź, jest sprawą zbyt doniosłą, abyście mu nie mieli poświęcić całej uwagi. Choćby Was to zatem miało kosztować niecą trudu, powinniście dołożyć wszelkich starań, aby go wykonać rzetelnie i dokładnie.
Są osoby, które zbyt łatwo przechodzą do porządku dziennego nad zapomnieniem niektórych grzechów śmiertelnych. Zanim się pod tym względem zupełnie uspokoją, winne sobie dokładnie zdać sprawę, czy zapomnienie nastąpiło pomimo rzetelnego rachunku sumienia, czy też było skutkiem lekkomyślności lub nierozwagi. O ile bowiem należy być wyrozumiałym wobec mimowolnych przeoczeń, o tyle z całą surowością należy się w sumieniu odnosić do zapomnienia, którego przy odrobinie staranności można było uniknąć,
A jednak istnieje inna jeszcze rzecz, której się dla Was, drodzy Czytelnicy, obawiam bardziej niż braku zastanowienia: jest nią uczucie lęku, że nie wyznacie wszystkiego, skrupuł, że może nie dość dokładnie zbadacie jakiś zakątek swego sumienia. W rezultacie całe Wasze przygotowanie się do spowiedzi ogranicza się wyłącznie do rachunku sumienia, przy czym może nawet nie przychodzi Wam na myśl, że powinniście pobudzić się do żalu. Głowicie się, ile Wam sił starczy, żeby nie przeoczyć jakiegoś błahego grzeszku, wyciskając sumienie jak cytrynę, żeby zeń wydobyć wszystko, co w nim jest i czego w nim nie ma; nie pozostawiacie jednak sobie ani minuty czasu, żeby wzbudzić żal za popełnione winy. Nie jest to właściwa droga. Trzymajcie się raczej roztropnej rady św. Franciszka Salezego: „Nie trapcie się, jeśli nie spostrzegacie wszystkich swych drobnych upadków, żeby je wyznać na spowiedzi. Podobnie jak upadacie często nie zdając sobie z tego sprawy, tak i dźwigacie się niepostrzeżenie. Wyznajcie z pokorą i szczerze grzechy, z których sobie zdajecie sprawę, polecając je miłosiernej łaskawości Tego, który własną ręką osłania upadających nie ze złej woli, aby nie ponieśli szkody”.
Gdyby mnie kto zapytał, jak długo powinien trwać rachunek sumienia, znalazłbym się naprawdę w kłopocie. Trudno jest bowiem ustanowić tu regułę, odpowiadającą potrzebom każdego spośród Was. Sądzę jednak, że osoba, spowiadająca się co dwa lub cztery tygodnie, może się doskonale przygotować do spowiedzi w przeciągu piętnastu minut, z czego połowa wystarczy aż nadto na rachunek sumienia.
Istnieją dwa sposoby pojmowania i przeprowadzania rachunku sumienia. Wiele dusz uważa go wyłącznie za akt uświadomienia sobie popełnionych błędów. Inne, bardziej świadome rzeczy, postępują na wzór ogrodnika, który nie poprzestaje na samym tylko zbieraniu nadpsutych owoców, lecz szuka gałęzi, która je zrodziła, żeby ją usunąć.
Czy sam fakt najściślejszego policzenia Waszych grzechów wystarczy Wam, drodzy Czytelnicy, do dogłębnego poznania Waszej duszy, do wyrobienia sobie dokładnego pojęcia o jej stanie? Na pewno nie. Powinniście szukać ponadto łodygi, na której większość tych grzechów wyrosła. Innymi słowy powinniście poznać główną wadę, która jest ich źródłem. Oto pierwszy krok do poznania samych siebie. Drugi polegać będzie na badaniu, czy jest w Was jakieś przywiązanie do tych grzechów. Istnieje przepastna wprost różnica pomiędzy grzechem, który w swej ułomności popełniamy niejako odruchowo, a takim, którego się dopuszczamy z całą świadomością, mimo wyraźnego ostrzeżenia ze strony sumienia. Pierwszy daje się pogodzić nawet ze świętością duszy, podczas gdy drugi, o ile się często powtarza, jest niezawodną oznaką oziębłości. Jest zatem rzeczą niezmiernie ważną zdawać sobie sprawę, czy dany grzech należy uważać za chwilową tylko niewierność, do której czujecie odrazę natychmiast po jej popełnieniu, czy też jest wynikiem przyzwyczajenia, przeciw któremu zaniechaliście już oporu. Spostrzeżenia, które w tym kierunku poczynicie, stanowić będą zawsze cenne wskazówki dla Waszego spowiednika. Toteż starannie zdawajcie mu z nich sprawę.
Takie badanie samego siebie i swych ukrytych skłonności ma nierównie donioślejsze znaczenie niż obliczanie z matematyczną ścisłością Waszych grzechów powszednich. Choćbyście nawet zapomnieli o którym z nich, nic Wam z tego powodu nie grozi. Nie wątpię zresztą, że szczerymi aktami miłości zdołaliście już zgładzić te liczne przewinienia. Zamiast zatem trawić czas na ich skrupulatnym obliczaniu, zwróćcie główną uwagę na następujące dwa zagadnienia:
1. Które z popełnionych przeze mnie grzechów przeszły w stan przyzwyczajenia, tak że przestałem się im opierać? 2. Czy od czasu ostatniej spowiedzi stwierdziłem w tym kierunku postęp czy zaniedbanie?
Jasną jest rzeczą, że wyniki tych badań należy podać do wiadomości Waszego spowiednika.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!
Uwaga. Komentarz zostanie zmoderowany przed publikacją.