Gdyby rozbitek, rzucony na odludną wyspę, znalazł gdzie na niej napis: „niech żyje wolność!”, zaraz pomyślałby sobie: musiał tu być jakiś człowiek. I słusznie by rozumował. Trudno bowiem, aby z bezładnie rozrzuconych liter złożyło się przypadkiem jakieś słowo – a niemożliwe jest, aby tak powstało całe zdanie, wyrażające rozumną myśl. Dlatego już szereg liter, ułożonych według pewnego planu, jak każdy rozumny porządek każe się domyślać rozumnego twórcy.

Kiedy zobaczy ktoś po raz pierwszy jakiś przyrząd, pyta, do czego on może służyć? Zbadawszy wszystkie części jego złożonego mechanizmu i przekonawszy się, że każdy szczegół jest obmyślany i dostosowany do celu danego przyrządu, słusznie wnioskuje, że twórca jego był nie tylko istotą rozumną, ale miał także wolną wolę, skoro z różnych środków, jakimi rozporządzał, wybrał te tylko, które były odpowiednie.

Te same wnioski, do których byliśmy upoważnieni w obu powyższych wypadkach, nasuwają się nam, ilekroć na świat spojrzymy… Wszędzie bowiem widzimy w nim piękny i stały porządek, wszelkie zjawiska przyrody następują po sobie na mocy praw z góry oznaczonych – wszędzie w przyrodzie spostrzegamy zdumiewającą celowość, każda istota ma już z natury swej osobne przeznaczenie. Nic nie istnieje niezależnie i dla siebie wyłącznie, ale istoty niższe służą wyższym, wyższe zależne są od niższych, tak miliony różnorodnych stworzeń tworzą jedną olbrzymią, mądrze urządzoną całość, w której panuje największy ład i harmonia .

O tym świadczą badacze przyrody, unoszą się nad tym filozofowie, szczerze wyznają to i podziwiają prości ludzie. A wszyscy, zastanawiając się nad celowym porządkiem wszechświata, rozumują: że jeśli każdy porządek, istniejący wśród małej liczby jednostek, z istoty swej wymaga obmyślanego planu czyli zasady, rozstrzygającej o tym, dlaczego te rzeczy tak, a nie inaczej zostały urządzone – to tym więcej rozumne tj. celowe urządzenie (uporządkowanie) niezliczonych stworzeń w całym wszechświecie domaga się niesłychanie rozumnego planu – a taki może powziąć jedynie istota nieskończenie mądra i dobra, którą nazywamy Stwórcą wszechrzeczy, czyli Bogiem.

Zwróćmy uwagę na jakiś szczegół we wszechświecie przekonamy się sami o przedziwnym, celowym porządku, jaki w nim panuje. Jakże wymownie o nim świadczy:

Porządek celowy wśród ciał niebieskich

Liczba ich niezmierna, skoro na samej Drodze Mlecznej naliczono ich przeszło 18 milionów: a przestrzeń, w której krążą, jest tak wielka, że trzeba by milionów lat, aby światło najbardziej odległej gwiazdy doszło do nas – mimo, że w 1 sekundzie przebywa 300 tysięcy kilometrów. W tej przestrzeni niezmierzonej biegną ustawicznie z niesłychaną szybkością tysiące olbrzymich księżyców około większych jeszcze planet, planety około swych słońc, te znów około słońc centralnych. Każde z ciał wykonuje na raz kilka różnych ruchów i zatacza równocześnie kilkanaście kręgów. A wśród tych ruchów, które wykonują równocześnie miliony gwiazd, panuje taka prawidłowość i dokładność, że astronomowie wiedzą naprzód o każdym zaćmieniu słońca lub księżyca i najdokładniej na kilkaset lat mogą oznaczyć czas i miejsce mającej się ukazać gwiazdy. Chociaż te ciała niebieskie różnią się między sobą wielkością, siłą światła i stanowiska, jakie wśród innych gwiazd zajmują, jednak, pomimo tak wielkiej rozmaitości, jest wśród nich coś, co je łączy w jedną, dobrze urządzoną całość i wytwarza przecudną harmonię. Tym jest, odkryte przez Newtona, prawo grawitacji, czyli wzajemnego przyciągania się, mocą którego miliony ciał niebieskich utrzymują się swobodnie w przestrzeni i pomimo wielorakich ruchów są zabezpieczone przed katastrofą zderzenia, bo każde z nich ruchy wyznaczone sobie regularnie spełnia i drugiemu nie wchodzi w drogę. Do prawa stosują się nie tylko ciała niebieskie znane już, ale wszystkie; to właśnie naprowadza astronomów na odkrycie nowych planet. Tą drogą np. Leverier, badając ruchy Urana, odkrył w roku 1846 Neptuna.

Wskutek zależności od siebie i prawidłowości obrotu, wszystkie razem ciała niebieskie tworzą jakby jeden mechanizm olbrzymiego zegara wszechświata, w którym tyle jest milionów kółek, ile ciał niebieskich. Zegar ten wskazuje wszystkim mieszkańcom ziemi nie tylko godziny i dnie, ale i pory roku, a tak jest doskonale urządzony, że nigdy się nie spieszy ani nie opóźnianie trzeba go regulować ani nakręcać, a przecież iść nie przestaje.

Jakiż stąd wniosek? – Oto, że jeśli szczególnie uzdolnionego mechanika potrzeba na obmyślenie i zbudowanie zegara astronomicznego, który by zawsze najdokładniej podług słońca wskazywał godziny i sekundy, sam się regulował przy zmianie temperatury i wilgoci – tym rozumniejszej istoty potrzeba było do stworzenia porządku astronomicznego we wszechświecie, wobec którego najpotężniejszy geniusz ludzki jest: bezsilny. Nie ma prawie dnia, w którym by nie było zderzenia pociągów, mimo że ich biegiem kieruje rozum ludzki – jakiegoż rozumu potrzeba, aby zapobiec zderzeniu się milionów gwiazd, będących dniem i nocą w ustawicznym ruchu?!

Im bardziej zdumiewające dzieło, tym lepiej świadczy o swym twórcy, bo tym większej potrzeba było inteligencji do jego wykonania.

Dlatego dokładność i stałość wszelkich ruchów niebieskich – czyli ład i porządek, jaki we wszechświecie panuje, przewyższa wszelkie dzieła geniuszów ludzkich i świadczy najwymowniej o nieskończonej mądrości Bożej, która wszystko pod liczbą, miarą i wagą urządziła. Sprawdzają się słowa Pisma Św.: „Niebiosa opowiadają chwalą Boga, a dzieła rąk Jego oznajmia firmament” (Ps 18, 2).

Ład i celowy porządek we wszechświecie objawia się jeszcze widoczniej w zależności jednych istot od drugich, zwłaszcza w zależności świata organicznego od nieorganicznego, będącej zewnętrznym wyrazem zasady, że w całym świecie niższe ma służyć wyższemu

Na pierwszy rzut oka spostrzegamy na kuli ziemskiej jakby przypadkowy bezład; zdaje nam się, że każdy byt na ziemi istnieje wyłącznie dla siebie. Lecz gdy przyjrzymy się bliżej, widzimy że w tym pozornym chaosie wszystko jest rozumnie urządzone i wszystko pracuje dla utrzymania życia na ziemi i tworzy jedną wielką, harmonijną całość. Nawet tak odrębne światy, jak mineralny, roślinny i zwierzęcy, nie istnieją niezależnie od siebie; jak człowiek nie mógłby się obyć bez zwierząt, podobnie zwierzęta nie mogłyby żyć bez roślin, a te znów bez świata mineralnego. Dlatego też jedna zasadnicza zmiana w świecie nieorganicznym pociągnęłaby największy przewrót w świecie roślinnym i zwierzęcym.

Tak np. od masy kuli ziemskiej zależna jest otaczająca ją atmosfera powietrza, a od niej znów zależy budowa, rozwój i życie roślin, zwierząt i człowieka; niechże więc zasadniczo zmieni się coś w składzie i układzie kuli ziemskiej, a zaraz ulegną zmianie prawa atmosfery, co pociągnie za sobą zmiany w budowie istot organicznych. W miarę bowiem, jak się zmieni ciśnienie powietrza atmosferycznego, powstaną inne warunki oddychania, inny obieg cieczy w tkankach organicznych, a to musi spowodować inną ich budowę, inny układ mięśniowy, inny obieg krwi itd. Dlatego też najważniejsze dla nas ciała nieorganiczne, jak słońce, księżyc, ziemia, woda i powietrze, tak zostały urządzone, jak było najkorzystniej dla rozwoju życia na ziemi.

Celowość w świecie nieorganicznym

Słońce jest niezbędne do życia. Bez słońca nie mielibyśmy ani wystarczającej ilości światła, ani ciepła, ani pary wodnej, ani prądów atmosferycznych, ani deszczu, ani rzek, ani żadnych płynów – w ogóle życie zamarłoby na ziemi.

Ziemia przeto została umieszczona w takiej odległości od słońca, aby mogła odbierać od niego tyle światła i ciepła, ile tego potrzeba, aby życie mogło się na niej rozwijać. Dlatego, kiedy inne ciała niebieskie, poruszając się, zakreślają bardziej wydłużone elipsy i hiperbole – ziemia w czasie swego biegu około słońca opisuje drogę więcej zbliżoną do koła, aby jej odległość od źródła światła i ciepła nie zmieniała się zbytnio w ciągu roku. Ponieważ jednak pewna zmiana ciepłoty jest dla rozwoju istot żyjących potrzebna, przeto oś ziemska jest o 23 i pół stopni nachylona do poziomu swej drogi naokoło słońca, a to nachylenie pociąga za sobą tak dobroczynną dla nas zmianę pór roku.

W świetle słonecznym nauka rozróżnia trojakie, zupełnie różne promienie: świecące, ogrzewające i chemiczne, które nie zawsze są jednakowo potrzebne roślinom. Do kiełkowania potrzeba głównie promieni świetlnych i chemicznych; do wzrastania potrzeba nadto ogrzewających, do dojrzewania – przeważnie tylko tych ostatnich. Bieg i nachylenie ziemi, różne w różnych porach roku, sprawiają, że na wiosnę, gdy rośliny kiełkują, mniej jest ciepła, bo wtedy głównie działają promienie chemiczne, w lecie zaś wszystkie promienie, a ku jesieni słabną promienie świetlne i chemiczne, a głównie działają ogrzewające, pobudzając dojrzewanie płodów.

Księżyc jest drugim ważnym dla nas ciałem niebieskim. Jego wpływ na ziemię powoduje przypływ i odpływ morza, od których zawisło życie i zdrowie milionów istot, żyjących w morzu. Gdyby nie ten wpływ księżyca i stąd pochodzący ustawiczny ruch na wodach morskich, morze – wszystko orzeźwiające – stałoby się przez gnicie tylu roślin i zwierząt źródłem zarazy dla ziemi. – Przypływ i odpływ zapobiega temu, a gnijące substancje rozdziela pomiędzy zwierzęta morskie.

Ziemia, prawdziwa matka życia, ma na swojej powierzchni jakby piersi macierzyńskie, obfitujące w najodpowiedniejszy pokarm dla wszystkiego, co żyje. Warto zwrócić uwagę na misterny skład chemiczny zwykłej gleby, która jakby wiedząc, czego danej roślinie potrzeba, w to właśnie ją zaopatruje:

Oto owies bez krzemionki – powiada uczony Salm Herstmar – byłby bladym cherlakiem; bez wapna zamarłby już przy drugim liściu; bez potasu lub sodu nie wyrósłby na 3 cale; bez magnezu byłby wątły i kładłby się; bez fosforu, nie przyniósłby ziarna; a wreszcie bez żelaza rósłby nierówno. Tymczasem wszystkie te składniki znajdują się na polach, nawet najmniej urodzajnych.

Czyż nie podziwiać w tym mądrości Stwórcy, który tak najwyższy pokład ziemi przyrządził, iż martwa gleba lepiej odgaduje potrzeby rośliny i odpowiednio je zaspakaja, niż najbardziej doświadczony agronom!

Słusznie przeto chemik Liebig powiada w swoich Chemische Briefe, że „nie ma w całej chemii zjawiska, które by tak dalece mądrość ludzką mogło w osłupienie wprawić, jak skład ziemi ornej, ze względu na roślinność. Każdy bowiem może się przekonać, że woda deszczowa przenikając przez ziemię, nie może rozpuścić ani odrobiny potasu, kwasu krzemowego i fosforowego, gdy zaś inna woda, zawierająca te składniki, łączy się z rolą orną, ziemia odbiera je wodzie, a inne, do życia roślinnego zbędne, pozostawia!.

Takie cuda celowego urządzenia kryją się w martwej glebie! Powierzchnia ziemi jest w trzech czwartych oblana wodą, podczas gdy księżyc wysechł już zupełnie. Takie ukształtowanie lądów i mórz mogłoby się wydawać przypadkowe; lecz badając rzecz głębiej, dostrzegamy dziwnie mądre zrządzenie. Ziemia bowiem potrzebuje właśnie takiej obfitości wody, aby przez jej parowanie mogły się wytwarzać chmury, bez których nie byłoby chłodzącego cienia i orzeźwiającego deszczu, a ziemia stałaby się suchą pustynią i życie musiałoby na niej zamrzeć, podobnie jak już jest na księżycu.

Woda jest niezbędna do utrzymania życia na ziemi i ze wszystkich płynów najbardziej potrzebna.

Jako płyn poi wszystkie istoty żyjące i karmi je, dostarczając substancji stałych w stanie rozpuszczonym, jest nadto głównym składnikiem organizmów. W stanie lotnym wnika przez liście i żywi rośliny nawet wtedy, kiedy korzonki ich nie znajdują w ziemi żadnej wilgoci: łagodzi i równoważy klimaty, przenosząc za pomocą wiatrów monsunowych zapasy ciepła ze sfery zwrotnikowej do zimniejszych. W stanie stałym, jako śnieg, staje się płaszczem ziemi, otulającym ją w zimie i chroniącym młode roślinki od mrozu.

Podczas gdy wszystkie ciała rozszerzają się od ciepła, a kurczą od zimna, dopóki nie zamarzną – woda wyróżnia się wśród płynów tym, że największą gęstość osiąga nie w temperaturze marznięcia, jak inne, ale przy czterech stopniach ciepła. Gdyby nie to wyjątkowe prawo, wody zamarzałyby w zimie aż do dna i ginęłoby w nich wszystko, co żyje -a w najgorętszym nawet lecie nie mogłyby do dna odtajać. Tymczasem, skutkiem wspomnianego wyjątku, woda oziębiając się do zera, staje się lżejsza, więc nie idzie na dno, ale podnosi się i ścina w lód na powierzchni, na dnie, pomimo najsroższej zimy, zachowując tyle ciepła, ile potrzeba do życia istniejącym tam organizmom.

Jakże dziwne, mądre i celowe zrządzenie Opatrzności przebija w tym szczególe!

Powietrze otaczające ziemię to atmosfera. Inne ciała niebieskie nie posiadają atmosfery, ale ziemia potrzebuje jej do utrzymania przy życiu swoich mieszkańców. Dlatego właśnie powietrze składa się z tlenu i azotu oraz z małej domieszki dwutlenku węgla – a więc z takich gazów i w takim stosunku, jak to najlepiej odpowiada warunkom życia. Tlen jest wprawdzie do oddychania najodpowiedniejszy, ale sam byłby zbyt ostry spaliłby organizm i oto tę silę jego żrącą łagodzi domieszka azotu.

Tlen i azot połączone chemicznie byłyby trucizną, ale ponieważ posiadają tę własność, że są względem siebie obojętne i do chemicznego połączenia trudne, przeto tworzą umiarkowaną mieszaninę, z której każda istota żyjąca przyswaja sobie wyłącznie części jej do życia potrzebne. I tak ludzie i zwierzęta oddychając powietrzem biorą z niego przeważnie tlen, a wydzielają szkodliwy dla organizmu dwutlenek węgla. Gdyby nie było roślin, atmosfera przesyciłaby się dwutlenkiem węgla, a powietrze nim zatrute groziłoby nam śmiercią. Otóż rośliny są dla nas bardzo dobroczynne, rozkładają bowiem bezwodnik kwasu węglowego (CO,): wchłaniają w siebie węgiel (C), a uwalniają tlen (O,). Roślinność więc oczyszcza powietrze, zanieczyszczone wyziewami ludzi i zwierząt.

Zjawiska te przekonują, że dla istnienia świata roślinnego i zwierzęcego, a więc i dla istnienia człowieka, niezbędny jest cały świat nieorganiczny jako podścielisko życia, jako spichlerz, z którego istoty żyjące czerpią pokarm do życia.

Dlatego to – jak stwierdza paleontologia – człowiek dopiero wtedy ukazał się na ziemi, kiedy rozwinęły się już niższe królestwa: rośliny i zwierzęta; wtedy dopiero ziemia była przygotowana na przyjęcie tego, który miał nad wszystkimi stworzeniami królować. – Pan Bóg postawił człowieka jak gdyby na szczycie piramidy, złożonej z różnych rzędów stworzeń. Podstawą tej piramidy jest królestwo istot nieorganicznych, pierwszym jej piętrem to królestwo roślin, drugim królestwo zwierząt, a nad wszystkim króluje człowiek.

Bez człowieka mogą istnieć wszystkie inne stworzenia, ale bez świata nieorganicznego runąłby świat organiczny roślin i zwierząt, a bez świata organicznego nie mógłby istnieć człowiek. To podporządkowanie jednych stworzeń drugim, na mocy tego, że niższe musi służyć wyższemu, świadczy o rozumnym planie w urządzeniu świata, czyli o celowym porządku, który się w nim wszędzie przebija i na każdym kroku przekonuje nas, że świat nie może być dziełem przypadku, jak twierdzi ateizm.

Celowość w świecie organicznym

Dziwniejszy jeszcze porządek i bardziej zdumiewająca celowość okazuje się w samym świecie organicznym. Tu już najmniejsza „komórka – jak się wyraża prof. uniw. w Berlinie O. Hertwig – jest arcydziełem natury, wykonanym, z przedziwną subtelnością”. Cóż dopiero mówić o całym organizmie, na który składają się już nie miliony, ale miliardy komórek! Ileż w takim organizmie narządów (organów), wykonujących różnorodne czynności zupełnie bezwiednie, z których każda ma na celu nie tylko dobro danego narządu, ale także całego organizmu, nieraz całego gatunku! – Czy nie nasuwa się tutaj każdemu samorzutnie następujący wniosek:  jeżeli te narządy w organizmach istot bezrozumnych działają podług stałych praw w sposób bardzo rozumny i zupełnie od-powiadający celowi, musi być jakaś istota nieskończenie rozumna, która nie tylko tymi organizmami kieruje, ale każdy narząd istot organicznych tak. utworzyła, aby mógł celowo działać, tj. służyć całemu organizmowi, a pośrednio ogólnemu dobru.

Każdy instrument, zwłaszcza złożony z kilku części, które wzajemnie pomagają sobie do wspólnego celu, musi mieć rozumnego wynalazcę – bo same cząstki bezrozumnej materii nie mogą się złożyć celowo, aby spełniać jedno im wspólne i rozumne zadanie. Ktoś rozumny zatem musiał cel tego instrumentu obmyślić i odpowiednio do tego celu cały przyrząd z poszczególnych cząstek zbudować. Stąd też, skoro się dany instrument okaże praktyczny, chlubę przynosi nie sobie, ale wynalazcy, bo świadczy o jego pomysłowości.

Takim instrumentem – i to niesłychanie skomplikowanym – jest każdy narząd, a zwłaszcza narządy zmysłów, np. wzroku, słuchu itd. Wystarczy zatem przypatrzyć się bliżej budowie oka lub ucha, oraz funkcjom, jakie mają spełniać, aby się przekonać, że mogą być dziełem tylko odwiecznej Mądrości, z którą żaden geniusz ludzki nawet mierzyć się nie może – której tym bardziej bezrozumna materia zastąpić nie zdoła.

Budowa oka jest: tak cudnie dostrojona do swego przeznaczenia oraz tak bogato wyposażona we wszystkie potrzebne przy-rządy, że jeszcze w starożytności uchodziło oko za najlepszy dowód celowego urządzenia natury”.

Wyobraźmy sobie, że nie ma jeszcze na świecie oka: jest tylko masa nerwowa, wrażliwa na działanie światła. W pewnej odległości od tego nerwu jest przedmiot, np. strzała AB. Jeśli ten przedmiot jest oświetlony, nerw odbiera od niego jakieś wrażenie światła, ale jest ono zupełnie nieokreślone, bo każdy punkt nerwu otrzymuje jednocześnie promienie od wszystkich punktów przedmiotu. Ażeby na nerwie wyraził się obraz strzały i urzeczywistniło się widzenie, trzeba, żeby promienie z punktu strzały A padały wyłącznie na jakiś osobny punkt nerwu a, promienie z punktu B na osobny punkt nerwu b itd. Jakże więc dokonać tego wyłączenia promieni, pochodzących od różnych części przedmiotu i skierować je do poszczególnych części nerwu?

Najprostszym, na to sposobem byłoby postawić przed nerwem wiązkę drobnych rurek, o ściankach zabarwionych na czarno. W ten sposób te tylko promienie przez każdą przejdą rurkę i trafią do odpowiedniej części nerwu, które wprost w rurkę wpadają, a więc te, które pochodzą od części przedmiotu wprost przeciwległej; reszta zaś promieni od innych części przedmiotu pochodząca wpadnie w rurkę ukośnie i na czarnych jej ścianach zgaśnie. Tak powstanie na nerwie niedoskonały jeszcze, ale rzeczywisty obraz przedmiotu.

Drugi nierównie już wyższy sposób dojścia do tego samego celu, to: umieścić przed nerwem jakieś ciało przeźroczyste, załamujące promienie, a wymyślić dla tego ciała taki kształt, iżby wszystkie promienie, od punktu przedmiotowego A na to ciało padające, po załamaniu skupiały się na jednym punkcie nerwu a, i tak samo promienie od punktu przedmiotowego B skupiały się na jednym punkcie nerwu b. Taki kształt, jak wyższa matematyka pokazuje, może mieć tylko soczewka.

Którego tedy z tych dwu możliwych sposobów użyła natura do rozwiązania problemu widzenia? Obu równocześnie. Na najniższym szczeblu życia spotykamy tyko narządy służące do odczuwania światła, nie chwytające istotnego obrazu. Owady po większej części posiadają już oczy, zbudowane na zasadzie rurek, wyłączających promienie, albo – co na jedno wchodzi – wzdłuż przeźroczystych cylinderków, z jakich u owadów składa się tzw. rogówka siatkowa; u wyższych zaś ustrojów istnieje w oku soczewka, w stosownym oddaleniu od rozwiniętego nerwu, czyli siatkówki. I warto zauważyć, że to oko z soczewką nie jest dalszym rozwojem i udoskonaleniem oka posiadającego rogówkę siatkową, jest tylko rozwiązaniem tej samej trudności na zupełnie innej zasadzie.

Ale nerw i soczewka to dopiero zasadnicze części składowe organu widzenia. Do dobrego widzenia potrzeba jeszcze innych warunków Dla uchylenia światła wpadającego zewsząd trzeba przed siatkówką zbudować ciemnię optyczną (camera obscura) i opatrzyć ją od przodu przeźroczystą szybą. Służy temu gałka oczna z twardówki, na zewnątrz białej, wewnątrz czarnej; osadzona w niej jest, jak szkiełko w zegarku, przeźroczysta rogówka.

Dla otrzymania wyraźnego obrazu przedmiotu trzeba bardzo ściśle obliczonego stosunku między czterema czynnikami: odległością soczewki od siatkówki, wypukłością soczewki, stopniem załamywania światła soczewki i stopniem załamywania środowiska, w jakim istota żyje, tj. powietrza albo wody. Te wszystkie warunki są w oku najdokładniej spełnione: soczewka ma inną wypukłość i inny stopień załamywania światła u zwierząt lądowych niż wodnych. Ponieważ przedmiot oglądany bywa raz dalej, raz bliżej, trzeba przyrządu zmieniającego odległość ogniskową w oku; służy temu przyczepiony do soczewki muskulik (musculus accomodatitius), który ściągając lub zwalniając napięcie soczewki nadaje jej niniejszą lub większą wypukłość.

Dla regulowania ilości światła wpadającego do oka, trzeba umieścić przed soczewką przeponę z otworem, który by się zmniejszał przy żywszym świetle, a rozszerzał przy słabszym. Funkcję tę spełnia barwna tęczówka.

Dla ułatwienia widzenia stereotypowego, czyli wyczucia trzeciego wymiaru przestrzeni, trzeba dwoistości oczu; dla jedności aktu widzenia trzeba takiego układu mięśni, aby oboje oczu zwracało się ku jednemu przedmiotowi. W tym celu mięśnie oczne są tak skrzyżowane, że oczy nie poruszają się (jak inne dwuczłonowe narządy) symetrycznie do średnicy ciała, ale poruszają się asymetrycznie, tj. jedno i drugie ku jednej stronie.

Do właściwego używania wzroku potrzeba jeszcze takiego urządzenia oka, które by pozwalało skupiać uwagę na jeden przedmiot, a zarazem nie pozbawiało niezbędnego ogarniania całości. Otóż tylko jedno miejsce na środku pola widzenia oka daje wyraźny obraz, reszta dokoła zarysowuje się mglisto. Nie daje na tyle widocznego obrazu, by rozstrzelić uwagę, ale dostatecznie wyraźny na to, aby ją zwrócić w chwili, gdy się jakiś przedmiot na uboczu pojawi.

Ponieważ w powietrzu unosi się wiele pyłków, które, osiadając na szybie ocznej, odbierałyby jej co chwila niezbędną przejrzystość, potrzeba środka do obmywania i przecierania szyby. Temu służą, tuż przy oku umieszczone gruczoły łzowe, które wytwarzają ciecz przydatną do zwilżenia tej szyby a nad okiem ruchliwa powieka, która jak gąbka co chwila ją przeciera.

Delikatność budowy oka i ważność jego w życiu powodują potrzebę chronienia i zabezpieczania go. Dlatego gałka oczna osadzona jest w dole kostnym, jak w fortecy, broniona z przodu od uderzeń wysuniętymi kośćmi czoła i górnej szczęki – ochroniona brwiami od pyłu spadającego z głowy – od słońca i kurzu osłonięta rzęsami – przed każdym urażeniem zabezpieczona powieką, która instynktownie zasłania oko, gdy jest narażone. Dzięki temu organ tak delikatny rzadko stosunkowo bywa uszkodzony.

Wymieniam tylko znane wszystkim składniki oka; jest ich więcej i każdy z nich pod mikroskopem odsłania jeszcze całe systemy celowo urządzonych składników. Taki jest przyrząd widzenia.

Rozumiemy, dlaczego Newton, po przestudiowaniu oka, zawołał: „Zaiste Ten, który pierwszy oko zbudował, musiał znać najdokładniej wszelkie prawa optyki”, dlaczego fizyk Helmholtz powiedział, „że oko jest dziełem, które tylko najwyższa Mądrość mogła utworzyć”.

Któż by więc mógł rozumnie przypuścić, że tak misterne urządzenie oka jest dziełem przypadku, że oko utworzyło się wskutek ruchu drobniutkich cząstek materii? Jeśli wirowanie drobnych materialnych cząstek mogłoby wytworzyć cudownie i tak delikatnie zbudowane oko, dlaczego najbardziej genialny okulista, w określonych wypadkach, nie potrafi już istniejącego, chorego oka uzdrowić lub bodaj jednej nadpsutej cząsteczki jego sztucznie uzupełnić?

Niemniej zdumiewające jest celowe urządzenie ucha.

W tej jego części wewnętrznej, która kształtem przypomina skorupę ślimaka, odkrył anatom Corti błonę o dziwnej budowie. Jest to rodzaj maleńkiej, mikroskopijnej harfy, posiadającej około 6 tysięcy włókien czyli strun, ułożonych obok siebie podług wielkości, z których każda łączy się za pomocą cieniutkiej niteczki z nerwem słuchowym. Długość najdłuższej struny wynosi zaledwie pół milimetra, najkrótszej jedną trzecią milimetra; im która struna krótsza, tym wyższy wydaje dźwięk.

Cel narządu Corliego jest prosty.

Wiadomo, że jeśli jedną z dwu jednakowo nastrojonych strun wprawiamy w ruch, pobudzając je do wydania dźwięku, druga zaczyna drgać tak samo, czyli wydawać ten sam dźwięk. Ten sam objaw powtarza się w uchu, ile razy dochodzi do niego głos z zewnątrz.

Wszelkie słyszane głosy znajdują oddźwięk w odpowiednich włóknach narządu Cortiego, które z. powodu swej olbrzymiej liczby odpowiadają nie tylko zasadniczym tonom oktawy, ale niezliczonym tonom pośrednim. – Tak ucho odtwarza natężenie, wysokość, barwę, harmonię i rozdźwięk wszelkich możliwych tonów i najdelikatniejszych ich odcieni.

Jak nie podziwiać tak misternie zbudowanego instrumentu muzycznego, którym natura obdarza człowieka! Kto by twierdził, że taki ustrój organiczny powstał wskutek przypadkowego nagromadzenia tkanek – kto by myślał, że tysiące strun o rozmaitej długości ułożyło się przypadkiem właśnie podług wielkości swojej, chyba byłby pozbawiony rozumu. Jeżeli do samego odrysowania oka czy ucha, lub do wykonania ich modelu potrzeba rozumu, jakże wielkiego rozumu potrzeba do stworzenia żywego oka czy ucha!

Już sama budowa organizmów, ta zewnętrzna maszyneria życia, swoim celowym urządzeniem wprawia nas w podziw i przejmuje uwielbieniem dla Stwórcy, w jeszcze większe zdumienie wprowadza badaczy przyrody wewnętrzna, psychiczna strona życia zwierzęcego, instynkt, pod wpływem którego bezrozumne zwierzęta działają celowo, chociaż bezwiednie.

Weźmy np. młodą jaskółkę, która wylęgła się w tym roku w Europie. Kiedy jesień nadchodzi, ptaszę staje się niespokojne, aż niespodziewanie odlatuje daleko na południe. Nie zimowała jeszcze w naszym kraju, zatem nie może wiedzieć, że pozostając, musiałaby zginąć. Przyroda, która w ciepłych krajach zaopatruje zwierzęta nawet zimą w żywność, obdarzyła jaskółkę popędem do odlotu na południe, chociaż nie zna ona ani geografii, ani historii przyrody.

Zwierzęta, idąc za instynktem, dokonują rzeczy, których nieraz najzdolniejsi uczeni nie potrafiliby wykonać, albo dopiero po długich i mozolnych studiach do nich dochodzą.

Chrząszcz, zwany zwijaczem (ulva pruniformis), budując sobie gniazdko, zwija liście brzozy w lejki takie, że przekrój każdego tworzy linię geometryczną, nad której wzorem długo przemyśliwał fizyk holenderski Huyghens. – Zadanie, które uczony przy pomocy skomplikowanego rachunku w XVII w. zdołał teoretycznie rozwiązać, w praktyce od lat tysięcy rozwiązywał łatwo chrząszczyk.

Pająk wodny, wodnik (argyroneta aąuatica) snuje w wodzie sieć, od której delikatny lejek prowadzi do powierzchni wody i wpuszcza do wewnątrz powietrze. Pierwszy zatem dzwon nurkowy został zbudowany przez pająka.

Krogulec, żywiący się jadowitymi wężami, jeśli zostanie ukąszony przez swoją ofiarę, szuka rośliny, zwanej vejuco (mikonia huako) i zjada kilka jej liści. Spostrzegli to ludzie i na sobie doświadczyli, że roślina ta jest jedynym lekarstwem dla ukąszonych przez węże.

Jeszcze ciekawsze jest to, że zwierzęta przysłużyły się matematyce: Francuski uczony Maraldi badał graniastosłup, tworzący komórkę pszczoły, a zamknięty romboidalnymi ścianami i przy pomocy bardzo ścisłych pomiarów odkrył, że kąty przyległe tych czworoboków, otaczających graniastosłup, wynosiły: 109° 28′ i 76° 32′. Wtedy fizyk Reaumur zwrócił się do głośnego podówczas matematyka Kóniga z prośbą, aby obliczył, pod jakimi kątami muszą się schodzić ściany romboidalne, jeśli mają zamykać jak największą przestrzeń. Kónig używając rachunku różniczkowego obliczył, że z dwóch kątów przyległych jeden musi mieć 109° 26′, drugi 70° 34′. Reaumur przypuszczając, że obliczenie Maraldiego było mylne, rachunek len dał do sprawdzenia szkockiemu matematykowi Maclaurinowi. I cóż się okazało? – Kónig się pomylił, a rozwarcie kątów czworoboku komórki pszczoły pokrywało się z obliczeniem Szkota. Przyczyną błędu Kóniga były pomyłki w tablicach logarytmicznych, używanych przez niego, które też niezwłocznie poprawiono.

Stwierdzenie tego wykazało, że pszczoła najlepiej rozwiązała: jak zbudować największą stosunkowo komórkę przy najmniejszej ilości materiału budowlanego.

Jakże zdumiewająco kierują się instynktem takie błonkówki (hymenoptera), które przygotowują dla przyszłych gąsieniczek mięso, zachowujące się przez kilka tygodni w stanie zupełnie świeżym!

Samiczka, zanim złoży jajka, poluje na chrząszcza, którego ciałem, będzie się żywić jej potomstwo. Znalazłszy go, rzuca się na niego, przewraca na grzbiet, nie zabija, lecz obezwładnia swoją ofiarę przez celne ukłucie zatrutym żądłem w miejsca, w których schodzą się nerwy ruchowe chrząszcza.

Po sparaliżowaniu nerwów, wnosi błonkówka chrząszcza do zrobionego już gniazda i składa w nim jajka, po czym udaje się na nowy połów, i nowego chrząszcza umieszcza w pobliżu pierwszej ofiary. Wyklute gąsieniczki karmią się przez cały czas swego rozwoju żywym, świeżym mięsem zwierzęcym.

Gdyby najuczeńsi fizjologowie zjechali się na naradę, jak poczynać z potrzebą błonkówki, nie mogliby wymyślić nic rozumniejszego i bardziej celowego. Wszak idzie o to, aby utrzymać życie złowionego chrząszcza przez przeciąg kilku tygodni, bo tyle potrzeba czasu, aby poczwarka przeobraziła się; inaczej ciało jego już. po jednym dniu uległoby rozkładowi i wyschło. Trzeba także chrząszcza pozbawić ruchu, aby nie uciekł, i aby ruszając się nie zgniótł delikatnych jajeczek błonkówki.

Aby jedno i drugie osiągnąć, można tylko sparaliżować nerwy ruchowe chrząszcza. Jakże to wykonać? Operacja nie może trwać długo, gdyż napastnik mógłby ją życiem przypłacić. Nadto, jeśli ma być skuteczna, trzeba dostać się do centrów nerwowych chrząszcza, tj. do tych miejsc, w których nerwy ruchowe się schodzą; a takich miejsc i to w układzie niezależnych od siebie jest zwykle więcej u owada; przy tym silny pancerz pokrywa znaczną część jego ciała.

Trzeba więc: a) zbadać, gdzie są centra nerwowe; b) gdzie są spojenia pancerza, przez które łatwiej dałoby się dosięgnąć ośrodków nerwowych; c) trzeba wybrać takie owady, u których centra ruchowe są najbardziej zbliżone do siebie, bo wówczas jedno ukłucie starczy do spowodowania zupełnego paraliżu. Chcąc to umiejętnie wykonać, zdolny anatom potrzebowałby do zbadania systemu nerwowego owada silnie powiększającego mikroskopu oraz nader delikatnych narzędzi i dopiero po wielu eksperymentach mógłby dojść do jakiegoś wyniku.

Dla błonkówek przygotowania te są zbyteczne: instynkt wskazuje na miejsca centrów nerwowych, a natura wyposaża w odpowiednie narzędzia i środki do ich znieczulenia. Toteż, kiedy po raz pierwszy dokonują operacji, jednym niechybnym pchnięciem żądła paraliżują nerwy złowionej zwierzyny, a tym samym rozwiązują zadanie, trudne nawet dla zdolnego przyrodnika.

Nęk {sphex), który poluje na świerszcze, mniej uzbrojone pancerzem, ale mające trzy centra nerwowe znacznie od siebie odległe, inaczej robi. Rzucając się na świerszcza, przewraca go na grzbiet i przytrzymuje go łapkami, ostrożnie trzy razy kłuje go zatrutym żądłem, naprzód w szyję, potem, między dwoma pierwszymi pierścieniami tułowia, wreszcie w brzuch i tak dopiero go obezwładnia. Inne błonkówki, gromadzące w norkach swych rozmaite owady o systemie nerwowym mniej jeszcze ześrodkowanym, zadają odpowiednią ilość pchnięć żądłem; pewien gatunek gąsienic kłują dziewięć razy, w każdy pierścień oddzielnie.

I jakże nie podziwiać celowości w świecie zwierzęcym, jak nie powtórzyć za Goethem, podziwiającym instynkt zwierząt: „Kto słyszy to, a nie wierzy w Boga, temu już nie pomogą Mojżesz i prorocy”.

ODPOWIEDZI NA ZARZUTY PRZECIW CELOWOŚCI

1. Dlaczego takie czynności zwierząt, w których zdają się naśladować człowieka, nie mogą być przypisywane ich własnemu rozumowi?

Gdyby zwierzęta własnym rozumem dochodziły do zdumiewających wyników swej pracy, w działaniu młodych dostrzeglibyśmy liczne pomyłki i przeoczenia, brak doświadczenia u tych, które po raz pierwszy coś wykonują: przeciwnie u starszych zwierząt widoczna byłaby wprawa; większa lub mniejsza zdolność zwierzęcia zaznaczałaby się wyraźnie w wyniku pracy, podobnie jak u człowieka.

Tymczasem w pracy zwierząt nie widać tego; młodsze pracują z taką samą wprawą, jak starsze, w wynikach także niczym się nie różnią. Każda komórka pszczelego wosku tak wygląda, jak miliony innych, jakby nie były owocem pracy wielu różnych osobników, ale dziełem wykonanym przez jedną i tę samą maszynę. Młoda, niedoświadczona jaskółka, która po raz pierwszy odlatuje od nas na jesieni, nigdy przez pomyłkę nie zabłądzi w kraje północne, ale tak pewnie leci na południe, jakby już tę drogę nieraz odbyła.

Pierwsza z gatunku błonkówek nie próbowała częstować swoich gąsieniczek mięsem zabitego chrząszcza, gdyż całe jej pokolenie zginęłoby od razu wskutek nieodpowiedniego pożywienia; od początku starała się o żywą strawę dla swych młodych. A kiedy po raz pierwszy wybrała się na łowy i pierwszego w swym życiu chrząszcza miała obezwładnić, tak celnie nakłuła go żądłem, jakby wiedziała, że w tym właśnie miejscu schodzą się u niego centra nerwów ruchowych (tak różnie zresztą u poszczególnych owadów rozłożone). Całego zaś zabiegu dokonała tak szybko i wprawnie, jakby na długo przedtem w laboratorium odbywała ćwiczenia.

Jak postąpiła pierwsza błonkówka, tak czyni setna, tysięczna, wszystkie działają zawsze jednako podług odwiecznego wzoru. W pracy ich nie ma śladu indywidualnego wpływu jednostek. Z tego właśnie okazuje się, że zwierzę nie działa jak człowiek, kierujący się swoją wolą, opartą na rozumie i doświadczeniu, ale z naturalnego popędu, czyli instynktownie. Dlatego celowego działania zwierząt nie można przypisywać rozumowi jednostek, lecz jest ono wynikiem naturalnej, instynktownej skłonności całego gatunku – czyli celowego urządzenia ich natury.

2. Dlaczego nawet najbardziej zdumiewające czynności zwierząt, którymi przewyższają człowieka, nie dowodzi inteligencji zwierząt, lecz świadczą jedynie o wielkiej celowości ich natury?

Wyjaśniamy: gdyby wyniki pracy zwierząt, którymi one zdają się górować nad ludźmi, miały być dowodem, że w pewnych razach zwierzę działa równie inteligentnie jak człowiek, zmyślność zwierząt powinna by się objawiać i wtedy, gdy warunki ich pracy ulegną pewnej zmianie. Jeżeli bowiem człowiek odznacza się zdolnością w pracy, potrafi sobie poradzić przy gorszych warunkach, a przynajmniej nie okaże się ignorantem. Owszem, pewna zmiana lub niespodziewana przygoda bywa dla człowieka wyborną szkolą, w której zdobywa sobie nowe doświadczenie.

U zwierząt jest przeciwnie. Kiedy zwierzę znajdzie się nagle wśród sztucznie zmienionych warunków zewnętrznych, zachowuje się bezradnie i głupio, gdyż instynkt,, przy pomocy którego dokonywało zdumiewających rzeczy, pobudzał je do działania odpowiadającego tylko temu celowi, do którego był dany. Ten instynkt wiódł zwierzę do ściśle oznaczonych czynów; toteż kiedy zwykłe warunki się zmienią i trzeba przekroczyć zakres normalnego działania, instynkt nie może wystarczyć; okazuje się, że zwierzę poza instynktem nie potrafi działać celowo, owszem psuje to, co dotąd instynktownie, a więc celowo, zdziałało.

Oto nęk (sphex), którego umiejętność w łowieniu chrząszczy podziwialiśmy, wlecze do swej norki złowionego i obezwładnionego świerszcza, trzymając go żuchwami za mackę czyli wąsik. Przyrodnik Fabre, przypatrujący się tej robocie, odcina nożyczkami mackę. Nęk spostrzegłszy, że stracił zdobycz, wraca się i chwyta świerszcza za drugą mackę. Fabre odcina i. drugą. Nęk wraca jeszcze; nie znajdując już macki, próbuje uchwycić żuchwami za głowę, ale pyszczek ma za mały… Mógłby ująć świerszcza za łapkę, za skrzydełko, za ogon. Faber poddaje mu to jedno, to drugie, nora, do której zdąża, już tylko o parę piędzi. Ale nie, nieszczęśliwy nęk próżno krząta się i trapi; innego sposobu wleczenia zdobyczy, jak za macki, nie zna i nie wymyśli; w końcu porzuca upolowanego z takim trudem świerszcza i odlatuje, by drugą norę kopać i drugiego świerszcza łowić.

Misierka (chalicodoma murańa) muruje sobie komórkę na słońcu z cementu, zaprawionego własną śliną, napełnia ją miodem, składa na miodzie jajeczko i zaraz potem komórkę zasklepia cementem. W ciągu roboty nielitościwy Fabre doświadcza jej zdolności; w budujących się ścianach komórki wyłamuje szczerby, wybija dziury. Pszczółka naprawia zaraz szkodę, raz drugi i dziesiąty. Ale kiedy przychodzi czas na zbieranie miodu, inne ogniwo instynktu poczyna działać. Fabre znowu robi wyłom w lepiance, miód cieknie, misierka to spostrzega, widocznie frasuje się, ale zapomniała murować, teraz instynkt każe jej zbierać miód. Biedna danaida znosi cały miód do dziurawej beczki, aż z sil opada. Lecz znowu przychodzi kolej na murarkę, bo trzeba zamknąć izdebkę. Fabre do dna wypróżnia z miodu komórkę kawałkiem waty, widzi ze zdumieniem, jak pszczoła spuszcza jajeczko do próżnej komory i wierzch jej zasklepia, skazując poczwarkę na śmierć głodową. Innym razem Fabre wyjmuje z komórki i miód i złożone już w niej jajeczko. Misierka patrzy na to, zwiedza raz jeszcze pustą komórkę, potem zabiera się do jej zasklepienia z takim samym staraniem, jak gdyby miała dla kogo pracować. Oto mechanizm instynktu.

Tak niedorzeczne postępowanie zwierząt w wypadkach, w których ręka ludzka zmieniła zwykły porządek natury, wskazuje, że zwierzęta spełniają czynności, do których je instynkt pobudza, nie znając ich celu. Dlatego wykonywanie zdumiewających czynności instynktownych nie czyni ich zmyślniejszymi i nie może świadczyć o ich inteligencji we właściwym znaczeniu.

A więc wszystko, co podziwiamy w instynktownej działalności zwierząt, nie jest dziełem sprytu tego lub owego zwierzęcia, ale dziełem instynktu zwierzęcego i zewnętrznym objawem prawa natury, przez które nieskończona mądrość Boża rządzi całą przyrodą i nawet przez bezrozumne zwierzęta dokonuje zdumiewających rzeczy.

3. Chociaż, celowość w przyrodzie jest zanadto widoczna, aby jej można w ogóle zaprzeczyć, nie jest zupełnie powszechna, bo wiele rzeczy nie da się w naturze pogodzić z celowością.

Odpowiedź.

a) Ci, którzy ten zarzut podnoszą, sami przyznają, że w przyrodzie jest daleko więcej faktów świadczących o celowości, aniżeli tych, które się jej pozornie sprzeciwiają. Tymczasem istnienie bodaj jednego ustroju celowo zbudowanego, jednej komórki roślinnej, już samo przez się dowodzi, że twórca jej musiał posiadać nieskończony rozum i wolę.

b) Zboczenie od prawa celowości, jak kalectwa, organizmy słabiej rozwinięte, są często wywołane przez wpływy zewnętrzne (np. przez wolę człowieka), niezależnie od działania natury.

c) W wielu razach zdaje nam się, iż dostrzegamy brak celowości, dlatego że wychodzimy z fałszywego założenia. Sądzimy, że dana rzecz może służyć wyłącznie do tego celu tylko, o którym myślimy, gdy może mieć inne przeznaczenie, jakiś cel wprawdzie dalszy, ale donioślejszy.

Tak widzimy, że drzewa owocowe więcej mają kwiatów, aniżeli mogą wydać owoców, dlatego większa część kwiatu bezużytecznie opada. Otóż celowe urządzenie nie wymaga, aby wszystkie bez wyjątku kwiaty wydawały owoce, aby wszystko, co żyje, dochodziło do pełnego rozwoju. Nadmierna, jak nam się zdaje, ilość kwiatu okazuje nam niewyczerpaną pełnię wszechmocy Bożej, która nie potrzebuje niczego skąpić; mnogość kwiatów jest potrzebna, aby gdy przyjdą deszcze lub mrozy, jeszcze dostateczna ich ilość mogła wydać owoc. Zresztą przez gwałtowne zmiany pogody giną przede wszystkim słabsze kwiaty, silniejsze lepiej się na tym samym drzewie rozwijają, pączki usunięte służą innym stworzeniom za pożywienie. Nieurodzaje lub obawa przed nimi przypominają człowiekowi, że wyniki jego pracy zależą ostatecznie od Opatrzności Bożej.

Niejeden uważa za bezcelowe istnienie pasożytów; istot, żyjących kosztem organizmów wyższych. Nikt nie przeczy, że bezpośrednio przynoszą one szkodę jednostkom. Pośrednio jednak są korzystne dla całego gatunku. Pasożyt uczy niejedno stworzenie zapobiegliwości; przeszkadza zbytecznemu rozradzaniu się; zabiera ustroje słabsze, pozostawia silniejsze; przyczynia się do zachowania równowagi w całej przyrodzie; zaostrzając walkę o byt, pomaga do rozwoju sił.

Jak w życiu duszy nie ma cnoty bez zwycięstwa, a zwycięstwo tam tylko możliwe, gdzie jest przeciwnik do pokonania, tak w rozwoju sił fizycznych walka z przeciwnikiem, w tym wypadku z pasożytem, może przynieść duże korzyści.

Dlatego cierpienia fizyczne nie sprzeciwiają się celowości. Cierpienia bowiem: a) ostrzegają przed większą stratą, przed tym, co może zagrażać życiu; b) uczą zawczasu, gdzie szukać pomocy; c) następstwem ich jest ta korzyść, że śmierć nie spotyka nas nagle; d) wreszcie jest doniosłe ich znaczenie moralne (o tym zob. rozdział o Opatrzności).
Niejeden ustrój może być pożyteczny, a przeto i celowy, chociaż nauka dotąd nie wykryła jeszcze jego przydatności, chociaż przez ludzi nienaukowych okrzyczany został nawet za szkodliwy. Co dziś wydaje się obojętne, jutro już może okazać się pożyteczne, gdy lepiej poznamy przeznaczenie danego ustroju.

Tak gruczoł tarczycowy (znajdujący się poniżej krtani) uważany był za szkodliwy, bo przy chorobliwym powiększaniu się wytwarza wole. Dziś przekonano się o jego użyteczności, o tym, że zamienia szkodliwe substancje, powstałe wskutek procesów życiowych, na nieszkodliwe. Brak gruczołu w wielu razach pociągnąłby za sobą zatrucie krwi; ponadto wpływa ujemnie na wzrost organizmu.

Wyrostek robaczkowy przy ślepej kiszce przez długi czas uważano za szkodliwy ze względu na zapalenia ślepej kiszki, których bywa okazją. Tymczasem celowość jego wykazali ostatnimi czasy uczeni: J. Koch, L. Aschoff, Macewenn, Klemm, E. Abrecht i inni. Wyrostek robaczkowy jest gruczołem limfatycznym, który przyczynia się, zwłaszcza w wieku dziecięcym, do niszczenia szkodliwych bakterii jelitowych, dlatego wycinanie go, podług zeznań lekarzy, może mieć nieraz złe następstwa. Stwierdzono, że wyrostek ten wydziela ciecz, która czyni śliskimi ściany jelita grubego, a przez to ułatwia posuwanie się jego zawartości.

Podobnie rzecz się ma z wielu innymi organami ciała ludzkiego, które dawniej nazywano szczątkowymi, tj. zmarniałymi, a o których w miarę postępu nauki przekonywano się, że spełniają po dziś dzień funkcje dia organizmu przydatne.

Słowem, nie ma ani jednego zjawiska w naturze, co do którego można by udowodnić, że jest bez celu. Z tego, że w jakimś prawie przyrody sami na razie celu nie dostrzegamy, nie wynika, aby to zjawisko naprawdę było bezcelowe. Nasz ograniczony rozum pozostaje bowiem w podobnym stosunku do dzieł i zamiarów Bożych, jak umysł dziecka do utworów i planów wielkiego artysty. W całej przyrodzie zatem musi być wiele rzeczy dla nas niezrozumiałych, ale właśnie ta niemożliwość zgłębienia wszystkiego w naturze powinna przypominać, że Boska mądrość jest niepojęta.

4. Czy prawdą jest, że celowy porządek w naturze wynika koniecznie z samych praw natury?

Odpowiedź. Wiele zjawisk nie da się wytłumaczyć przez żadne prawo natury, jak to, że ziemia jest tak, jak obecnie, odległa od słońca, że ma tak wielką ilość wody i atmosferę, złożoną mniej więcej z 79 proc. azotu i 21 proc. tlenu. Te i wiele innych rzeczy dałyby się zmienić bez uszczerbku istniejących praw przyrody, nawet zgodnie z hipotezą Kanta i Laplace’a, według której nasz system słoneczny rozwinął się z wielkiej kuli gazowej. Ale właśnie tak przepiękne urządzenie, wynikające z tego rozwoju, każe niezbicie przypuszczać, że istniał jakiś stan początkowy, który nosił w sobie w zarodku cały dzisiejszy system słoneczny. Ten stan nie mógł być podyktowany jakimiś prawami przyrody, nie istniejącej jeszcze, przeto może jedynie w mądrości Bożej znajdować rację bytu. Gdybyśmy nawet przypuścili, że cały porządek w naturze dałby się wytłumaczyć na podstawie istniejących praw przyrody, czyż już wtedy nie potrzeba by koniecznie uznać mądrego Twórcy przyrody? Właśnie mądre prawa natury, działające zgodnie z jej celem, są dowodem, że musi istnieć mądry Prawodawca, który na samym początku te prawa głęboko w przyrodzie wyrył. Jak każda rzecz, tak i prawa przyrody muszą mieć swoją wystarczającą przyczynę.

Tak można przejść całą przyrodę, świat organiczny i nieorganiczny i wszędzie natrafić na porządek oraz celowe urządzenie, jakich by żaden duch ludzki nigdy nie wymyślił. Dlatego zdrowemu rozsądkowi sprzeciwia się poczytywanie całego porządku i celowości za wynik prostego przypadku.

Porządek ten polega na ugrupowaniu różnych rzeczy podług jednolitej myśli przewodniej, czyli idei; każda zaś idea, w jakikolwiek sposób byłaby wyrażona, może pochodzić tylko od myślącego ducha. Nadto celowość, jeżeli zwłaszcza jest bardziej skomplikowana, przypuszcza już z góry powzięty zamiar, a zamiary, które prowadzą do pewnego celu, również mogą być wy-tworem tylko istoty myślącej, a więc duchowej. Rozum zmusza nas zatem do przyjęcia istnienia jakiejś wyższej Istoty, która cały świat urządziła podług mądrze obmyślonego planu. Słusznie przeto zauważył Cycero w dziele De natura deorum”, że łatwiej uwierzyć by można, że Roczniki Enniusza (jest to epopeja w 18 księgach) powstały z przypadkowego ułożenia liter, niż żeby ten celowy porządek, jaki panuje w wszechświecie, można było przypisać tylko przypadkowi.

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Dodaj swój komentarz / intencję - podaj imię i wpisz treść

Uwaga. Komentarz zostanie zmoderowany przed publikacją.