Krzyżowa śmierć Pana naszego Jezusa Chrystusa i przelana przez Niego Święta Krew jako najdoskonalszy akt odkupienia naszych win, jako najwyższy dowód miłości oraz uwiarygodnienie i podpis pod wszystkim co zostało spisane na kartach Ewangelii same z siebie są tak wielkim czynem, że kolana same uginają się pod człowiekiem (myślącym). Celowo umieszczam dopisek „myślącym” ponieważ myślenie właściwie ukierunkowane prowadzi do Mądrości (pisanej przez duże „M”). Jak powszechnie wiadomo, Mądrości i wiedzy nie kupuje się na tym samym targu. Stąd wokół nas wielu ludzi powszechnie uważanych za mądrych nie uznaje prawd wiary o zbawczym czynie Chrystusa. Niestety owa mądrość (pisana przez małe „m”) jest ściśle powiązana z wiedzą – tę ostatnią i owszem, można posiadać niezwykle rozległą ale nie koniecznie jest ona Mądrością.
W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: «Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić. [link]
Nie o samej jednak Mądrości chcę powiedzieć ale o pewnej refleksji, która z niej wynika. Refleksji, która jeżeli bliżej jej się przyjrzeć potrafi porazić, przerazić i gdy poczujemy ją w sobie – nawet odmienić całe nasze postrzeganie na doczesne życie.
Chrystus jako syn Boży pośród ludzi, współistotny Ojcu, wiedział wszystko. Znał plan zbawienia, znał każde wydarzenie, które miało nastąpić. Tym samym znał każdy szczegół swojej śmierci zanim ona nadeszła. Pomyślmy zatem, jak wielkim błogosławieństwem dla nas jest niewiedza – śmierć spotka każdego z nas, ale nie wiemy jak ona nastąpi. Oczywiście, w ciężkiej i nieuleczalnej chorobie możemy ją z pewnym prawdopodobieństwem przewidzieć ale jednocześnie walczymy o jej łagodność opierając się na medycynie. Niemniej jednak szczegółów odejścia nie poznamy. Chrystus żył pośród nas czując jak my. Nie był wyzbyty bólu, który tak naprawdę jest główną przyczyną naszego lęku przed śmiercią. On wiedział wszystko – jak będzie biczowany, jak będzie cierniem koronowany, jak będzie prowadzony pod brzemieniem krzyża na Golgotę. Wiedział jak będzie przybijany do krzyża, jak całe ciało będzie jedną wielką raną. Wiedział jak cierpieć będzie jego Matka i jak bliscy mu uczniowie rozpierzchną się z lękiem. Wszystko to wiedział od samego początku – wiedział to jako dziecko, jako młodzieniec, jako Nauczyciel. Wiedział i pamiętał o tym każdego ranka i zasypiając. Wiedział, że mając 33 lata zostanie przez tych, których przyszedł zbawić, zabity z największym okrucieństwem. Zapewne mijał na ulicach Jerozolimy tych, którzy stali się jego oprawcami ale żywił do nich wyłącznie miłość. Żył czekając na najtragiczniejszą dla siebie chwilę znając każdy jej najmniejszy szczegół.
Kto z nas byłby w stanie znieść taki stan świadomości? Czyż nie odebrałoby nam to zmysłów widząc jak czas się kurczy? Że został miesiąc, tydzień, dzień do naszej potwornej kaźni? Jak wyglądałoby nasze życie?