Crystus umiera na krzyżu

Zadośćuczynienie.

Jak Wam, drodzy Czytelnicy wiadomo, protestanci nie poczuwają się do obowiązku zadośćuczynienia za popełnione winy. Wychodzą oni z założenia, wyrażającego się w tych mniej więcej słowach: „Zgrzeszyłem, to prawda, ale Odkupiciel sam uczynił zadość za me przewinienia; to wystarczy”’. Otóż nie: to nie wystarczy, bo i my sami musimy się ze swej strony przyczynić do zadośćuczynienia. Żal, jaki odczuwamy na myśl, żeśmy obrazili Boga, oraz upokorzenie, połączone, z wyznaniem grzechów, to dwa pierwsze środki zadośćuczynienia, których Bóg od nas wymaga i od których nie jesteśmy w stanie się uchylić.

Istnieje jednak trzeci jeszcze środek zadośćuczynienia, który spełniamy z nakazu spowiednika, a który stanowi dla nas ogromny przywilej: jest to pokuta, którą odprawiamy celem zmniejszenia względnie zupełnego zgładzenia grożącej nam kary czyśćcowej. Zadawane nam przez spowiednika akty zadośćuczynne stanowią część składową sakramentu pokuty; z tego tytułu są one poniekąd przesiąknięte Krwią Chrystusową, a co za tym idzie, posiadają niewysłowioną moc zadośćuczynną, jakiej by same przez się, niezależnie od sakramentu, nigdy nie posiadały. Toteż pokuta zupełnie lekka i sama w sobie mało znacząca, jest w stanie znacznie zmniejszyć dług zaciągnięty przez nas wobec sprawiedliwości Bożej.

Pokuta sakramentalna nie jest rzeczą dowolną. Dobrowolne jej zaniechanie zawsze pociąga za sobą grzech. W większości wypadków grzech wynikający z tego zaniedbania, jest grzechem powszednim. Śmiertelnym może on się stać jedynie wówczas, jeżeli następujące dwa czynniki zachodzą jednocześnie: a) jeżeli materię sakramentu stanowiły grzechy śmiertelne, b) jeżeli nałożona za nie pokuta była ciężka, jeśli zatem nałożona pokuta jest lekka, np. dziesiątek różańca, litania do Matki Boskiej lub inne krótkie modlitwy, nie odprawienie jej pociąga za sobą grzech tylko powszedni, choćby wyznane na spowiedzi grzechy były ciężkie. Także i odwrotnie, jeżeli nałożona pokuta jest ciężka, np. odprawienie Drogi Krzyżowej, odmówienie całego Różańca, lub wysłuchanie Mszy świętej, lecz zadana została za grzechy powszednie, zaniedbanie jej nigdy nie pociąga za sobą grzechu śmiertelnego.

Kiedy należy odprawić zadaną pokutę sakramentalną? Dla zachowania pełnej skuteczności tego aktu zadośćuczynnego jest rzeczą konieczną, aby ją połączyć z Sakramentem, tak aby z nim tworzyła całość moralną. Pozbawilibyśmy zaś tej cechy swe zadośćuczynienie, gdybyśmy je chcieli odprawić dopiero po następnej spowiedzi. Toteż powinno się odprawiać zadana pokutę jak najrychlej. Dlaczego nie mielibyśmy tego uczynić natychmiast po odejściu od konfesjonału? Im mniej czasu upłynie pomiędzy otrzymaniem rozgrzeszenia, a odprawieniem pokuty, tym większa będzie jej moc zadośćuczynna. Choćbyśmy ją jednak odraczali tak długo, ażby zupełnie straciła swą skuteczność, to odprawienie jej pozostaje obowiązkowe. Nie należy przeto pozbawiać się bezcennych korzyści, jakie z niej płyną, gdy odprawiamy ją w porę.

Dawni spowiednicy nie wahali się zadawać penitentom pokuty, stanowiącej dla nich prawdziwe umartwienie. I tak skąpcowi kazano rozdawać hojne jałmużny; ludziom zbytnio rozmiłowanym w jadle, zadawano jako pokutę posty, lubieżnikom włosiennicę i dyscyplinę. „Przesadna surowość” – obrusza się dziś na takie metody głos naszej natury. „Zbawienna surowość” – powinien sprostować głos wiary. Kapłani ówcześni wiedzieli, że tego rodzaju kuracja, choćby była najsroższa, oszczędza duszy kuracji nierównie sroższej, na jaką by ją musiała skazać sprawiedliwość Boża. Z dwojga zatem złego spowiednicy obierali dla powierzonych sobie dusz zło mniejsze. Pewien zaś jestem, że dusze te, stając na progu wieczności, nie tylko nie chowały do spowiedników urazy za ich surowość, lecz przeciwnie, błogosławiły ich.

Dzieje te jednak należą do zamierzchłej przeszłości. Dzisiejszym spowiednikom nie można chyba zarzucić, że są zwolennikami zbyt surowych metod w tym kierunku. Zadawane dziś pokuty są raczej za łagodne, powiedziałbym niemal, zanadto wydelikacone. Toteż przodkowie nasi nie byliby w stanie zrozumieć, że za niezgorszy tłumoczek wyznanych na spowiedzi grzechów pokutę może stanowić odmówienie jednego „Ojcze nasz” i „Zdrowaś”.

Czy jednak za tak niezmierną pobłażliwość należy mieć pretensję do spowiedników? Nic podobnego: spowiednik doskonale zdaje sobie sprawę, że gdyby chciał zadawać pokuty, odpowiednie do popełnionych grzechów, penitenci przestaliby się po prostu spowiadać. Także i on zatem wybiera ż dwojga złego mniejsze i naraża swego penitenta na czyściec, żeby go uchronić przed piekłem.

Z łatwością jednak zrozumiecie, drodzy Czytelnicy, że pokuta sakramentalna tak złagodzona i ograniczona do minimum, nie jest i nie może być równie skuteczną, jak pokuty nakładane w wiekach głębokiej wiary. A zatem we własnym interesie powinniście dobrowolnie uzupełniać to, czego nie dostaje zadawanym wam w konfesjonale zadośćuczynieniom. Do tej naprawdę zbyt łagodnej pokuty powinniście dodawać akty cierpienia i umartwienia, posiadające moc całkowitego umarzania Waszych długów wobec sprawiedliwości Bożej.

Jakiego rodzaju ma być ta pokuta i do jakiego stopnia powinniście ją praktykować, to zagadnienie, na które nie sposób jest odpowiedzieć. Rozwiązanie jego u każdej niemal duszy jest inne. Powinniście zatem rozważyć tę sprawę ze swym spowiednikiem, który sam tylko może w tym wypadku wydać miarodajny sąd.
Poza umartwieniami dobrowolnymi istnieją jednak i inne, których nie jesteście w stanie uniknąć, a z których możecie odnieść niezmierny pożytek: mam na myśli przeróżne cierpienia, których nie szukacie, których byście może pragnęli uniknąć, a które Was spotykają na każdym kroku. Niekiedy są tak ciężkie ciosy, jak śmierć bliskich Wam osób, utrata majątku, oszczerstwa zagrażające Waszej dobrej sławie; o wiele jednak częściej są to owe krzyżyki, którymi znaczona jest Wasza droga na każdy dzień: lekkie upokorzenia, obrażona miłość własna, czy też nieporozumienia, wynikłe na tle różnicy temperamentów.

Istnieją dwa sposoby odnoszenia się do tych cierpień, zarówno wielkich, jak i małych. Z wielkim pożytkiem dla duszy możemy je przyjmować jak gdyby na rachunek długu zaciągniętego wobec sprawiedliwości Bożej, możemy je uważać za łagodniejszą formy czyśćca, który nam Pan Bóg już tu na ziemi każe odbywać. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że taki sposób przyjmowania doświadczeń jest dobry, że jest naprawdę nadprzyrodzony i zgodny z zamiarami Opatrzności Bożej. Z drugiej jednak strony musimy przyznać, że najważniejszą w tym wypadku rolę odgrywa nasz osobisty interes i że w tak pojętej pokucie nie kierujemy się bynajmniej miłością Bożą. Co więcej, jakkolwiek przyjmowanie cierpień w duchu pokuty i zadośćuczynienia za grzechy zgodne jest z zamiarami Bożymi, nie jest ono jedynym zamierzonym przez Boga celem.

Istnieje zatem inny jeszcze, doskonalszy sposób pojmowania i znoszenia dopustów Bożych. Niezmierzona bowiem różnica zachodzi pomiędzy przyjmowaniem cierpienia we własnym poniekąd interesie, a przyjmowaniem go z miłości, ponieważ jest ono ofiarą nader miłą Bogu, przysparzającą chwały Boskiemu Jego Majestatowi i niewymownie przyjemną Przenajświętszemu Sercu. Czy Pan Bóg może tym samym okiem spoglądać na oba te sposoby zadośćuczynienia, z których jeden uwzględnia głównie własne dobro, drugi zaś w pierwszym rzędzie myśli o Bogu? Różnica pomiędzy jednym a drugim zawiera wszystkie czynniki, odróżniające względy osobiste od czystej miłości.

A jednak w gruncie rzeczy bezinteresowność ta przysparza duszy nierównie więcej pożytku, niż wszelkie wyrachowanie; dusza bowiem, która godzi się cierpieć dla Boga, dla Jego chwały i dla spraw Jego, umarza swój dług nie wiedząc nawet o tym i to znacznie skuteczniej, niż gdyby to czyniła świadomie. Można tu zastosować wszystko, co poprzednio mówiłem o przedziwnej mocy zmniejszania, a nawet zupełnego odpuszczenia doczesnej kary za grzechy przez akty miłości doskonałej.

Pod jakąkolwiek tedy postacią cierpienie Was nawiedzi, starajcie się przyjmować je w tym właśnie duchu. Możecie je uważać za środek do umorzenia własnych Waszych długów w stosunku do sprawiedliwości Bożej, przede wszystkim jednak upatrujcie w nim narzędzie, które winno przysporzyć Bogu należnego Mu zadośćuczynienia. „Przyjmując dane cierpienie ochoczo i dziękując za nie Bogu staję się towarzyszem i współpracownikiem Chrystusa Pana w Jego własnym dziele zadośćuczynienia” – oto hasło, które jest wyrazem najistotniejszej i najsubtelniejszej miłości. Obyście, drodzy Czytelnicy, wzbudzali w sobie te wzniosłe uczucia we wszystkich okolicznościach życia. Obyście się wszyscy stali duszami zadośćczyniącymi.

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Dodaj swój komentarz / intencję - podaj imię i wpisz treść

Uwaga. Komentarz zostanie zmoderowany przed publikacją.